english

française
wstecz
powrót do strony głównej
Księga Gości
Adres e-mail parafii Drelów
spis treści

pełne okno

zamknij pełne okno
Zobacz również:

Opis przebiegu wydarzeń w Drelowie


Szymon Pawluk i unicka konspiracja

Protokół z prześladowań w Drelowie

Zeznania naocznych świadków

Echa wydarzeń
w Drelowie na Świecie

Słuchowisko
radiowe

Opis przebiegu wydarzeń w Drelowie


Tablica z nazwiskami meczenników Podczas pierwszej fali prześladowań unitów w związku z tzw. oczyszczaniem obrządku na listę męczenników wpisali się parafianie drelowscy. Piękną kartę zapisał także proboszcz, ks. Jan Welinowicz (1805-1867). Nie dość, że nie ogłaszał wiernym rozporządzeń Wójcickiego, to jeszcze w kazaniach przypominał niedawne prześladowania unitów za Bugiem, zagrzewając parafian do wytrwania w wierze. Kiedy pod groźbą usunięcia z placówki ogłosił odnośne rozporządzenie władz, zrobił to w takiej formie, że "pobudził lud zebrany do łez i przysięgi, że wytrwają w wierze i dawnych zwyczajach kościelnych". Internowano go za to w Chełmie, gdzie przebywał aż do śmierci. Od czasu do czasu odwiedzali go tam parafianie, których "do oporu i wytrwałości w wierze zagrzewał. W czasie ostatnich odwiedzin cierpiąc i bolejąc nad tym, co się działo w jego parafii, w czasie ofiary Mszy św. ducha oddał "Szczególną udręką zacnego kapłana był jego syn, Teofil (1842-1888), który po nim otrzymał probostwo drelowskie. Stanowił on jaskrawe zaprzeczenie swego rodzica. Słabego charakteru, stał się powolnym narzędziem w ręku władz rosyjskich. Za jego to rządów wyrzucono z cerkwi organy, usunięto ambonę i ławki. Co niedziela dochodziło między nim a wiernymi do awantur. Kiedy zaczynał wygłaszać kazania w języku rosyjskim, wierni wołali, że nic nie rozumieją i prosili go, by mówił po polsku. Starcia zwykle kończyły się tym, że kazań wcale nie było, a wierni sami śpiewali różaniec i suplikacje. Po słynnym okólniku Popiela zaczęły krążyć wiadomości, że kościół zostanie zamieniony na cerkiew prawosławną. Wierni obserwowali z niepokojem coraz większe zmiany w unickich obrzędach.

W ten z niepokojem oczekiwany Nowy Rok 1874, a więc 13 stycznia wedle kalendarza gregoriańskiego, proboszcz ogłosił, że nie ma żadnego wyboru, jak tylko usłuchać rozkazu i przyjąć prawosławie. Zapowiedział, iż od tej chwili będzie odprawiał tylko wedle liturgii prawosławnej, bo takie otrzymał polecenie. Gdy zaczął odprawiać Mszę według "nowych porządków" i po rosyjsku, w świątyni powstała wrzawa. Kobiety otoczyły go dokoła wymyślając mu od odstępców. Semen (Szymon) Pawluk i Chwedor Bocian (Teodor Ołtuszyk), którzy stali przy ołtarzu, chwycili go pod ramiona i wyprowadzili ze świątyni. Wśród krzyków i wymyślań oburzonych wiernych uciekł na plebanię, gdzie się zamknął. Unieszkodliwiono strażnika, który chciał interweniować i podoficera żandarmerii. Pierwszemu przykazano, by nie odważył się donosić władzom i wskazywać innych. Żandarma powalono na ziemię i rozbrojono. Ludzie modlili się sami, bez księdza, po czym zamknęli świątynię. Klucze wzięły na przechowanie kobiety z Drelowa, a później przekazano je do ukrycia niewiastom z Kwasówki, wiedziano bowiem dobrze, że zacznie się śledztwo. Ks. Teofil udał się do Radzynia, gdzie w urzędzie naczelnika złożył skargę na swoich parafian. Naczelnik powiatu poprosił o przysłanie wojska. Pewnego dnia do Drelowa dotarł tajemniczy nieznajomy. Po jego odejściu dn. 16 stycznia Pawluk rozesłał do Dołhy, Rudna, Przegalin emisariuszy z zawiadomieniem, że w "Drelowie będzie wesele". Między 8 a 9 rano przy świątyni zaczęli się zbierać ludzie. Rozmawiano o różnych rzeczach, zastanawiano się także, czy z racji przypadającego święta Trzech Króli (6/18 stycznia) będzie nabożeństwo.

Kościół  w Drelowie - niemy świadek meczeństwaDo Drelowa w asyście kozaków zjechał naczelnik powiatu radzyńskiego, Wasilij Laurentowicz Kotow. Za zasługi na rzecz domu panującego odznaczony był orderem św. Anny i św. Stanisława III klasy, srebrnym medalem za przeprowadzenie reform w Królestwie Polskim. Uczestniczył w wojnie Krymskiej świadczył o tym medal za działania w latach 1835-1856 i zwalczał "buntowników" w 1863 r. Pełnomocnika miał w osobie zarządzającego siłami policyjnymi, a więc żandarmerią - sztabs kapitana Piotra Wasilewicza Andrejewa, zasłużonego zarówno w tłumieniu "buntu", jak i przy urządzaniu Królestwa Polskiego. Naczelnik i Andrejew wezwali Drelowian do oddania kluczy od cerkwi i od rozejścia się, grożąc w przeciwnym razie sprowadzeniem wojska. Wierni nie usłuchali, pozostali przed świątynią wyrażając wolę bronienia jej przed sprofanowaniem. Kotow odjechał. Drelowianie zawiadomili o tym co zaszło okoliczne wioski i już przed wieczorem zaczęli się gromadzić ludzie, tłumnie, "jak na odpust". Przybywający zajęli cmentarz przycerkiewny gdzie czuwano całą noc, strzegąc wejść na plac kościelny. Jeden z uczestników wydarzeń, który był ze swym teściem Janem Romaniukiem, przy kościele od strony północnej, oceniał zebrany tłum na około tysiąca ludzi.

Rano dn. 17 stycznia, pod dowództwem podpułkownika Beka przybyło wojsko, 2 roty piechoty i sotnia kozaków. Otoczono zabranych. Piechota rozłożyła obóz nie dochodząc do wsi, kozacy rozstawieni po kilku obsadzili wszystkie drogi prowadzące do Drelowa. Kotow ponownie wezwał zebranych do rozejścia się i oddania kluczy od cerkwi. Odpowiedziano mu z płaczem i krzykiem: "Przyszliśmy tutaj spokojnie się pomodlić przy swoim domu Bożym i nie popełniliśmy żadnej zbrodni na miejscu świętym. My wolimy tu umrzeć - wołali - po tośmy przyszli, a nie odejdziemy od kościoła i nie oddamy kluczy". W odpowiedzi, jak podał jeden z uczestników, starszy wojska wydał rozkaz: "wiązać ludzi". Nagle ktoś z tłumu uderzył w dzwon na alarm i natychmiast wszyscy zgromadzeni wyszli przed front świątyni demonstrując wolę jej obrony. Wojsko widać było przygotowane do takich poczynań, bo każdy z żołnierzy miał po kilka sznurów. Żołnierze pierwsi wkroczyli do akcji, zaczęli wiązać osoby stojące w pobliżu bramy. Wnosić z tego możemy, że unici pozostali bierni. Pawluk nie nakazał jej zamknięcia, skoro żołnierze wtargnęli między zebranych. Związano ok. 30 osób m. in. Stefana Marczuka, gospodarza ok. lat 50. Wówczas podbiegł jego zięć Panasiuk z nożykiem, który wyjął z kieszeni przeciął sznur i uwolnił swego teścia. Podobnie czynili młodzi mężczyźni i kobiety z pozostałymi. Związanych Rosjanie wywlekali z cmentarza, chcąc w ten sposób osłabić szeregi obrońców. Powstało zamieszanie zaczęła się szamotanina i bójka. Kobiety i dzieci piachem sypały żołnierzom w oczy. Wtenczas wpadli na cmentarz zawezwani kozacy. Nahajkami zaczęli bić ludzi, batożąc najwięcej kobiety. Mężczyźni więc chwycili za stojące pod spichlerzem kołki i rzucili się do obrony niewiast. Na cmentarzu znalazła się starszyzna wojskowa i Andrejew, który wyciągnął szablę i ciął ją ludzi. Jeden z unitów, Gabriel Maleszko z Łózek złapał obydwoma rękoma za szablę, żeby uniemożliwić dalsze okaleczenia, lecz Andrejew zdołał mu ją wyrwać. Kilku żołnierzy ( wedle źródeł unickich 7-11, wedle sprawozdania urzędowego 10) zostało poturbowanych, inni rzuciwszy broń wycofali się z cmentarza. Obrońcy mimo że byli stroną atakowaną, choć "zbroili się" w trakcie starcia, w pierwszej walce z częścią wojska odnieśli zwycięstwo. Żołnierze zajęli pozycję naprzeciw cmentarnej bramy. Dowodzący odbyli naradę. Stojący nie opodal unici usłyszeli wyraźnie wydany przez oficera rozkaz, który był wyrokiem: "odkryć ogień". Oficjalne doniesienie rosyjskie na temat wydarzeń jest tak skonstruowane, iż nie określa, kto podjął tę tragiczną dla unitów decyzję. Nie wiemy, na jakich podstawach ks. Telakowski donosił do Rzymu, iż Bek i naczelnik kontaktowali się z Gromeką, a ten z kolei pytał Petersburg co robić. Miano otrzymać decyzję "Pierebit wsiech". Pierwsze strzały, tu wszystkie źródła są zgodne, były na postrach, oddano je w powietrze, "a potem, kiedy to nie odniosło żadnego skutku, niektórzy z żołnierzy zaczęli strzelać w tłum i chociaż wedle rozkazu ogień rotowy w wojsku był zakazany, to od oddanych strzałów zginęło i było rannych 10 chłopów. Nie zważając na to tłum nie chciał się rozproszyć. W urzędowym doniesieniu winą oddania pierwszych strzałów w tłum obarczono później "niektórych żołnierzy". Następne strzały miały charakter salw. Na szczęście wysoki parkan przeszkadzał w celowaniu, część pocisków szła więc górą, a lud padł na kolana i obnażając piersi na strzały śpiewał pieśń "Kto się w opiekę odda Panu swemu..." i "Święty Boże". Jeden z uczestników zapamiętał, że stojący na prawo od wejścia, pod dzwonnicą, Jan Romaniuk z Przechodziska, padł krwią brocząc, trafiony kulą w głowę. Zginął na miejscu. Przed drzwiami kościoła padł ugodzony w pierś Teodor Ołtuszyk zwany Chwedorem Bocianem. Między dzwonnicą a kościołem raniono Andrzeja Charytoniuka z Kwasówki. Obu ciężko rannych zaniesiono do domów Czatyrków i Daniluków usytuowanych naprzeciw kościoła. Bocian, który niesiony płynącą obficie krwią z rany znaczył przebytą drogę, zmarł na drugi dzień. Syn Mikołaja Chodźko, który na odgłos strzałów pobiegł niespokojny o ojca w stronę świątyni ujrzał leżących Romaniuka i Bociana, dalej grupkę ludzi otaczającą innego z leżących i płaczące nad nimi kobiety. Odnalazł też swego ojca również rannego. Na szczęście rana nie pochodziła od kuli, lecz od broni białej. Cios zadał mu któryś z żołnierzy w momencie, gdy zagrzewał obrońców do wytrwałości wołając: Trzymajcie się! Wśród zabitych był także przywódca unitów - Semen Pawluk! Po oddaniu strzałów na cmentarz wpadli żołnierze i zaczęli okutymi kolbami karabinów bić zebranych. Maciejowi Opalce obcięto wówczas palec u ręki. Część obrońców szukała ocalenia w ucieczce, inni trwali na modlitwie czekając na śmierć. Uderzenia kolb i nahajek powaliły: Trochima Olesiejuka z Pereszczówki, Teodora Tronda z Kwasówki i Damiana Łuciuka z Zahajek. Ten ostatni zmarł w trzy dni później z powodu pobicia. Inicjatywę przejęli napastnicy. Wojsko szczelnym kordonem otoczyło cmentarz zatrzymując obrońców. Zgromadzonym nie pozwolono rozchodzić się do domów. Na mrozie, o głodzie przetrzymano zebranych do południa dn. 18 stycznia. Oblegani modlili się, śpiewali "Godzinki do NMP". Tego dnia Kotow dokonał oględzin pobojowiska. Kazał zatrzeć ślady zbrodni. Ludzie nie pozwolili aby zbroczony krwią obrońców śnieg deptały buty żołdaków. Zgarnięto go w jedno miejsce.

W godzinach popołudniowych doszło do utarczki na obrzeżach Drelowa. Ok. godz. 8 rano nadciągnęli mieszkańcy Dołhy i Żerocina, by wesprzeć opór sąsiadów. Przeciw nim wysłano kozaków, którzy "nie dopuszczając ich do wsi, żądali by chłopi rzucili kołki". Chłopi nie odstąpili. W wyniku starcia 15 chłopów pobito. Do otoczonych przez wojsko i zmaltretowanych przemówił naczelnik powiatu. Odsiecz złożona z wiernych parafii Szóstka wytrwała do wieczora w lesie. Dopiero szwadron nadciągający od strony Międzyrzeca, zmusił broniących do wycofania się.

Naczelnik chciał zmusić zebranych drelowian do przysięgi, że nie będą opierać się prawosławiu. Zgromadzeni stanowczo odmówili. Wówczas nakazał tłuc ich kolbami karabinów i chłostać rózgami. Dzieci dostawały od 10 do 25, kobiety do 100, a mężczyźni do 200 razów. Tercjarz Grzegorz Juchimiuk tak po latach wspominał tę kaźń: "Mnie również żołnierze bili przykładami, ale jako Bóg dał, że przetrzymałem i żyjadami,". W trakcie egzekucji prowadzono śledztwo mające wykrycie osób, które występowały przeciwko Welinowiczowi. Nakłaniano bitych do składania przysięgi, że będą mu posłuszni. Powszechna odmowa skłaniała siepaczy do zaostrzania kar. Od razów zmarli: Grzegorz Jakimiuk, Semen Garmaniuk, Mikołaj Onufryjuk, Ostap Małoszuk. Nie oszczędzano i niewiast. Pod razami skonały m. in. Marianna Kieczka, Agrafia z Łuciuków Olesiejuk. W kilka dni później z pobicia zmarli jeszcze: Michał Łęka z Drelowa i Grzegorz Chwaluczyk. Po egzekucji Kotow rozkazał odstawić rannych do domów. Sprowadzonemu popu nakazał uprzątnięcie zwłok zabitych. Zbiorowa pamięć nie przechowała gdzie złożono ciała męczenników. Zwłoki Jana Romaniuka, wcześniej przeniesione do domu na drugi dzień po tragicznej śmierci, a więc jeszcze w trakcie wydarzeń, pasierb Melan Nakaziuk osobiście pochował na cmentarzu. Rodzina i przyjaciele w ten sam sposób pogrzebali zwłoki Ołtuszyka. Przez dłuższy czas pamiętano o miejscach ich pochówku, ale w 1919 r. nikt już precyzyjnie nie potrafił ich wskazać. Dlaczego tak się stało? Na zbiorową amnezję zasłużył się nie tylko długi okres 45 lat. W pogrzebie tych dwóch uczestniczyli tylko nieliczni. Nie było czasu na trwałe oznaczenie mogiły, nie wiemy nawet, czy postawiono na niej, jak było w unickim zwyczaju, duży, drewniany krzyż. Pośpiech w jakim chowano zmarłych sugeruje, że tej formalności nie dopełniono. Pamiętać też należy, a o tym wiemy, że niektóre z osób uczestniczących w pochówku trafiły później do więzień. Po 1875 r. aż do 1905 r. oporni unici nie mieli praktycznie żadnego oficjalnego dostępu do cmentarzy, a więc o nawiedzaniu grobów najbliższych nie mogło być mowy. Dawid Drupaluk, który pomagał w pochówku Romaniuka, po latach powiedział: "W chowaniu ja sam udział brałem, ale ponieważ na cmentarzu grzebalnym były nowe kolejki chowania, grobu bym dzisiaj nie znalazł i wskazać nie umiał". Przez długi czas zmianom ulegało otoczenie grobów, a więc ich lokalizacja bez systematycznego nawiedzania stawała się problematyczna. Pech chciał, że 4 lata przed spisywaniem relacji zmarł Melan Nakaziuk. Jeśli chodzi o pozostałych męczenników, to nie wiadomo gdzie ich pochowano. Nikt z zeznających nie uczestniczył w pogrzebie. Najprawdopodobniej Rosjanie zastosowali metodę wypróbowaną w czasie powstania styczniowego, ukrytego pochówku swoich ofiar. Wiemy, że pogrzebem zajął się pop, napewno pomagali mu strażnicy, albo wojsko. Ponadto jak to było w zwyczaju, mogiłę mogli zrównać z ziemią. Chłopska, typowa dla uczestników tych zajść świadomość sprawiła, że swą ofiarną postawę i męczeństwo uznali za coś naturalnego. Męczeńska kaźń z 1874 r. stanowiła jedno z ogniw bliski czterdziestoletniej martyrologii. Przelana wówczas krew stała się fundamentem religijnej wytrwałości i oporu.

Oficjalny raport rosyjski przesłany do Petersburga nie podaje pełnej liczby zabitych i rannych. Źródła polskie i unickie sporządzane na gorąco są raczej zgodne. Ks. Pruszkowski, któremu o dokonanej masakrze opowiadał m. in. jeden z uczestników wydarzeń, rosyjski oficer, szacował straty na 5 poległych i 28 ciężko rannych. Z tych samych kręgów pochodziły informacje francuskich dyplomatów. Liczby podane przez Mayera są identyczne. Dziś w oparciu o wszystkie dostępne źródła możemy te pierwsze szacunkowe zestawienia bardziej sprecyzować. Tylko w wyniku starcia z Rosjanami i wskutek oddanych do obrońców kościoła strzałów zginęło 13 osób: Symenon Pawluk, Wincenty Bazyluk, Teodor Bocian, Andrzej Charytoniuk, Trochim Charytoniuk, Jan Kościuczyk, Teodor Kościuczyk, Paweł Kozak, Andrzej Kubik, Jan Kubik, Jan Łucik, Jan Romaniuk, Onufry Tomaszuk. Liczba powyższa ulegnie zwiększeniu, jeśli dodamy do niej co najmniej 9 ofiar pobicia, które znamy z imienia i nazwiska oraz Szymona Olesiejuka z Pereszczówki, który po 4 dniach od pobicia kolbami karabinów zmarł w międzyrzeckim szpitalu. Trzeba przyznać, że Rosjanie zadali ciężkie straty ośrodkowi unickiej religijnej konspiracji, że zgładzili Szymona Pawluka. Los Pawluka wydawał się być z góry przesądzony. Choć można domniemywać, że Rosjanie niewiele wiedzieli o nieformalnych strukturach unitów i o roli, jaką w nich pełnił Pawluk, to wystarczająco wiedzieli o nim jako o tym, który reprezentował świat unicki wobec władz rosyjskich. Nie mogli mu darować, że on, były żołnierz carskiej lejbgwardii stał się duszą legalnego oporu, śmiał do samego imperatora skarżyć samowolę władz lokalnych i domagać się carskiej sprawiedliwości! Dnia 18 stycznia, czyli w unickie święto Trzech Króli wywieziono do więzienia zatrzymanych drelowian. Miejscową grekokatolicką świątynię przerobiono na cerkiew prawosławną, Teofil Welinowicz stał się duchownym prawosławnym.


wstecz

Źródło: dr Tadeusz Krawczak, "Martyrologia Unitów Podlaskich w świetle najnowszych badań naukowych" - rozdział: " Likwidacja Unii na Podlasiu ", Siedlce 1996.